W czasie nadzwyczajnego posiedzenia Senatu wybraliśmy brakujących członków Rady Uczelni. Pierwsze głosowanie przed kilkoma tygodniami pozostało nierozstrzygnięte (w związku ze specyficzną ordynacją wyborczą). Jaka to będzie rada, wkrótce się przekonamy. Część członków zasiadała już w jej pierwszym składzie. Kandydaci złożyli w listach intencyjnych różne deklaracje przedwyborcze, z zainteresowaniem będę czekać na ich realizację. W czasie posiedzenia Senatu procedowano także uchwałę w sprawie trybu postępowania w sprawach o nadanie stopni naukowych doktora i doktora habilitowanego w UWr. Proponowany tam zapis o wykładzie skłonił mnie do zabrania głosu.
Nowa Rada Uczelni
Nowa Rady Uczelni może już przystąpić do pracy. Wkrótce przekonamy się, ile ze zgłoszonych w listach intencyjnych propozycji będzie realizowanych, a ile pozostanie tylko na papierze. To ciągle nowe gremium w życiu naszej Uczeni, jeszcze nie bardzo wiadomo, jakie będzie zajmować w nim miejsce.
Jedna z obaw formułowanych w przeszłości wiązała się z intencjami ustawodawcy. Kilka lat temu zastanawiano się, czy niejako tylnymi drzwiami nie zamierza on wprowadzić „swoich” ludzi do tego ciała i wywierać przez nich większy wpływ na Uczelnie.
Czy dziś grozi nam upolitycznienie nowej rady? Wybory były merytoryczne. Każdy z kandydatów przedłożył list intencyjny i obszerne cv. Zgłosiło się wielu kandydatów, wybór miał więc bardzo realny kształt. Pierwsze głosowanie, które nie przyniosło obsady wszystkich miejsc w Radzie, zwróciło uwagę na przyjętą ordynację wyborczą.
Ordynacja wyborcza
Okazało się, że ordynacja wyborcza prowadzi do przewlekania całego procesu. Wybrani mogli zostać ci kandydaci, którzy otrzymali powyżej 50% głosów. Na część wysuniętych oddano jednak po kilka głosów, ale zgodnie z ordynacją pozostawali oni dalej w grze podczas drugiego głosowania. Doprowadziło to do trwałego rozproszenia głosów.
Jeden z kolegów senatorów wykazał, że z punktu widzenia matematyki (jak i efektywności procedury) taka ordynacja nie ma sensu. Powinna być tak skonstruowana, by najsłabszy kandydat odpadał, a „uwolnione” w ten sposób głosy przechodziły w kolejnym głosowaniu na innych, bardziej popularnych kandydatów.
Na szczęście dziś nie trzeba było powtarzać głosowania, potrzebną liczbę kandydatów wyłoniono już w pierwszym głosowaniu. Być może przerwa dała szansę na zastanowienie się i bardziej „sprofilowane” głosowanie.
Pojawia się jednak inna kwestia, która zaczyna mnie coraz bardziej zastanawiać. W jaki sposób skonstruowano ordynację, dlaczego przejęto taki sposób głosowania? Czy zanim go wprowadzono, przeprowadzono jego ewaluację?
Wykład
W przeszłości wielokrotnie narzekaliśmy na inflację doktoratów i habilitacji. Te ostatnie odbywały się już bez udziału samego habilitanta. Komisja zaocznie wydawała werdykt. Ustawa z 2018 r. przywróciła wykład habilitanta, starającego się o stopień nauk humanistycznych, społecznych czy teologicznych. Stosowne regulacje uczelnie miały przyjąć do końca tego roku.
Jest to bardzo dobre rozwiązanie. Przecież wykładanie w różnych formach to chleb powszedni naukowca. Przypominam sobie, jak przed laty sam przygotowywałem się do takiego wykładu. Musiałem przygotować wypowiedzi na trzy tematy dopasowane do 20 i 45 minutowego wykładu (Rada Instytutu głosowała w tej sprawie i po wejściu na salę dowiedziałem się o wyborze tematu i czasie wykładu).
Dzisiaj procedowaliśmy odpowiedne zmiany. Moją uwagę zwróciło ogólne sformułowanie odnoszące się do wykładu. Zabrałem głos w tej sprawie. Proponowałem uszczegółowienie, by był to klasyczny wykład, pozbawiony PowerPointa (a jakie prezentacje mogą być, doskonale wiemy…).
Wywiązała się krótka wymiana zdań. Dowodzono, że ocenie podlega całość wykładu, jego budowa, treść, jak i sprawność prowadzenia. Przekonało mnie zdanie jednego z prorektorów, że praktyka pokaże, czy takie uszczegółowienie będzie potrzebne.